Przyszłość zaczyna się tam, gdzie kończą się trendy
Przyszłość zaczyna się tam, gdzie kończą się trendy
Nie wszystko jest trendem
Dla foresightera czy futurysty trendy są właściwe zjawiskami historycznymi. Dostrzegamy w danych pewne wzorce i prawidłowości, jesteśmy w stanie je opisać, być może też wymodelować i w konsekwencji postawić hipotezę odnośnie ich kontynuacji albo wręcz odwrotnie – możemy spróbować je podważać. Jeśli przyjmiemy tezę o ich kontynuacji, wówczas można je rozumieć w znaczeniu powszechnym. Oznacza to, że przeciągając dalej linię trendu otrzymamy odpowiedzi na temat tego, co będzie działo się w krótszej czy dłuższej perspektywie, raczej krótszej. Przyznam jednak, że to właśnie ich podważanie wydaje mi się najbardziej produktywnym i najciekawszym zajęciem ze wszystkiego co składa się na foresight strategiczny i ze wszystkich licznych sposobów używania przyszłości.
Pamiętajmy też, że sposobów używania przyszłości jest wiele, jednym z nich jest chociażby statystyka czy to co robią badacze, którzy interesują się semiotyką i z tego próbują odczytywać jakieś prognozy. Są to też różne metody projektowania, które praktykują urbaniści, architekci albo projektanci przemysłowi. Oni też “używają przyszłości”.
Badanie trendów jest bardziej rozpoznawalnym i łatwiej zrozumiałem zajęciem niż foresight, dlatego że wpisuje się w nasze naturalne postawy poznawcze, w to, jak jesteśmy neurologicznie zbudowani. Rozpoznawanie wzorców jest bardzo ważnym elementem podejmowania przez nas decyzji, a wręcz jest warunkiem naszego przetrwania. 40-50 tysięcy lat temu szeleszczenie zarośli albo ruch w wysokich trawach kojarzył się naszym przodkom z drapieżnikiem skradającym się po to, aby ich pożreć. Rozpoznanie takiej prawidłowości i podjęcie decyzji o ucieczce, a ściślej mówiąc uruchomienie reakcji walki lub ucieczki, było ich szansą na przetrwanie. Nieodczytanie tego wzorca skończyłoby się bardzo źle.
W XX wieku i obecnie, wiele publikacji, raportów oraz wielu liderów opinii nadal uważa, że trendy są w stanie udzielić nam pewnych ostrzeżeń co do jutra, również egzystencjalnych, właśnie przez możliwość ekstrapolacji, przeciągnięcia w przyszłość. Może nie co do tygrysa, który może nas zjeść, ale co do konsekwencji na przykład naszych własnych działań, które mogą być tragiczne. Takim ostrzeżeniem był raport “Granice wzrostu”, który ukazał się 51 lat temu. Został on opracowany przez czwórkę badaczy związanych z Massachusetts Institute of Technology, którzy przy pomocy modelu komputerowego typu CGI (Computable General Equilibrium) zaprezentowali przyszłość świata wynikającą z prognoz relacji pomiędzy wzrostem ludności, wzrostem produktywności i konsekwencjami tychże dla zużycia zasobów, dla poziomu zanieczyszczeń, dla produkcji przemysłowej i dla wielu innych czynników, które były modelowane i zostały tym modelem objaśnione.
Czy naprawdę zmierzamy ku zagładzie?
Wizja ta nie jest dla nas zbyt optymistyczna. Model World3 zasilony nie danymi sprzed 50 lat, ale także danymi aktualnymi zdaje się wskazywać w większości scenariuszy, które analizuje, że rzeczywiście zmierzamy ku zagładzie. Ponadto jeśli nie podniesiemy drastycznie poziomu produktywności albo nie ograniczymy w inny sposób konsumpcji czy tempa zużywania zasobów ziemskich, to gdzieś w połowie tego wieku lub w tym wieku musimy liczyć się z tak zwanym polikryzysem, który rzuci ludzkość na kolana i być może przełoży się na drastyczny, dużo szybszy niż spodziewany, spadek ludności świata. Takie podejście do trendów, bo przecież autorzy modelu badali właśnie trendy populacyjne, trendy w rozwoju produktywności, trendy w rozwoju zużycia zasobów naturalnych, nie było nowe. Już Thomas Malthus w XVIII wieku, a 100 lat wcześniej Condorcet ostrzegali mniej więcej przed tym samym, chociaż mieli mniej możliwe do zaakceptowania z dzisiejszej perspektywy rady. Thomas Malthus radził by po prostu nie pomagać bezrobotnym i pozwolić im umrzeć z głodu. Condorcet mówił, natomiast, że po prostu trzeba świadomie ograniczać wzrost populacji, aby zapobiec przeludnieniu, co gorsza przeludnieniu ludzi niemalże nieśmiertelnych. Dziś te same sposoby myślenia prowadzą nas do bardziej humanitarnych, z innych wartości wyrastających celów, jeśli chodzi o zrównoważony rozwój. Czy jednak są one wystarczająco dobre? Czy są wystarczająco dobrym przewodnikiem po przyszłości?
W podobnych latach Stanisław Lem i różni jemu podobni szczycili się mianem futurologów. Byli grupowo podekscytowani tym, że przy pomocy ekstrapolacji trendów, dzięki rozwojowi nauki i techniki można stawiać ciekawe hipotezy na temat przyszłości, a wręcz, w ich mniemaniu, ją prognozować. Jednak u schyłku życia Lem wydawał się rozgoryczony tym, że przyszłość nie okazała się wcale taka, jak na to wskazywały prognozy rozwoju nauki i techniki. Nie okazała się też ani trochę gorsza ani trochę lepsza, tylko jakaś dziwna i ta jej dziwność wywołuje zmieszanie. Ta jej niesamowitość sprawia, że przyszłość zaczyna budzić lęk.
Trendy, które wskazują na niepewność, ryzyka, niemożność wyprognozowania przyszłości, a zarazem, jeśli już ktoś wierzy w możliwość prognoz, pokazują pesymistyczne obrazy tego co przed nami sprawiają, że coraz większa liczba ludzi na świecie, nie tylko w krajach rozwiniętych, ale również w Chinach i w Ameryce Południowej, przeżywa rozczarowanie przyszłością. W pewnym sensie swoim potomkom byliby gotowi zaśpiewać “How I Wish You Were Now” Pink Floyd, bo wydaje się, że lepszego świata już nie będzie, że będzie już tylko gorzej. Dla zobrazowania takiej postawy może posłużyć przykład uczestników niedawnych protestów klasy średniej w Chinach, głównie szanghajskiej, który wyrażał się postawą: jesteśmy ostatnim pokoleniem, już dziękujemy, nie może nas władza szantażować naszą przyszłością, ponieważ my nie zamierzamy przedłużać naszych linii genealogicznych, jesteśmy ostatnim pokoleniem i nie wydamy już na świat kolejnych dzieci.
Co wynika z analizy trendów?
Czy rzeczywiście taki fatalizm jest właściwą konkluzją z analizy trendów? Jeśli przyszłość jest dziwna, to jest tam również pole dla pewnej nadziei. Trudno jednak przebić się z nią przez gąszcz megatrendów, które przytłaczają nas, chociaż pokazują pewne pole manewru, miejsca interwencji, jednak okazują się trudne do odwrócenia. Megatrendy, poczynając od tych najbardziej typowych, takich jak wzrost ludności świata czyli megatrendu demograficznego, czy innych – starzenia się i migracji ludności świata, można porównać do prądów morskich, a więc zjawisk, które są stosunkowo stałe w czasie, nie podlegają sezonowości, które tak jak prądy morskie – co wynika z fizyki ziemi, z rozkładu mas oceanicznych i lądowych, wpływu wiatru w stałych, z relacji zasolenia wody oceanicznej w różnych rejonach świata i różnic jej temperatury – są zjawiskami, na których można dobrze polegać.
Wskazałem na trzy często wymieniane megatrendy – zjawiska, na które zdaje się nie mamy żadnej odpowiedzi. Po prostu musimy się do nich adaptować i próbować w nich kształtować dobrobyt czy sukces gospodarczy. Ale jest ich dużo więcej, choćby tych związanych z sytuacją ekonomiczną. Weźmy na przykład rosnącą polaryzację społeczną, o której kilka lat temu chętnie rozmawiano za sprawą książki Piketty’ego “Kapitał w XXI wieku”, wynikającą ze wzrostu nierówności. To także przyrost globalnej klasy średniej, która jeśli przyjmie wzorce nadmiernej konsumpcji dyktowane przez komunikację marketingową i promocję produktową świata zachodniego, to z pewnością doprowadzi do drastycznego zwiększenia cen produktów żywnościowych i być może w ogóle postawi w trudnej sytuacji gospodarkę światową. To właśnie nadmiar konsumpcji względem potrzeb minimalnych przeważa wagę naszej przyszłości w stronę niemożności realizacji zrównoważonego rozwoju.
Są też trendy dotyczące zjawisk społecznych widzianych z innych perspektyw. Wzrost urbanizacji, trend który Polskę akurat raczej omijał na przestrzeni ostatnich 20 lat sprawia, że pojawiają się zupełnie nowe trendy, takie jak wzrost zagrożenia dla mieszkańców miast w związku z pojawianiem się miejskich wysp ciepła czy wzrost przestępczości i wielu innych negatywnych zjawisk, które wiążą się z ich przeludnieniem. Nasila się migracja. Z kolei Awans materialny i konsumpcyjny szerokich mas na świecie oraz wzrost gospodarczy, którego doświadcza większość państw świata, wpływa na trwanie długiego megatrendu – rosnącego popytu na energię.
Odpowiedzią na to wszystko, także w modelu World3 ekspertów z MIT, ma być w szerokim rozumieniu digitalizacja i automatyzacja pracy, a więc wszelkie nowe metody wzrostu produktywności. Jeśli efektywność wykorzystania dostępnych zasobów wrośnie, oznaczałoby to, że być może uda nam się prześcignąć koniec, zanegować to co mówił Condorcet czy Malthus i po prostu przekroczyć pułapkę statycznych zasobów, wykorzystując je szybciej niż wzrasta ludność. Megatrend digitalizacji i automatyzacji pracy, w którym mieszczą się wszelkie nowe zjawiska związane z rozwojem sztucznej inteligencji, rozwojem efektywności organizacyjnej przedsiębiorstw i nowymi sposobami wytwarzania wartości, dają nadzieję na to, że być może uda się te zjawiska wyprzedzić. Jednak z każdym rokiem jest to coraz trudniejsze. Widać to wyraźnie na kanwie wskaźników ekonomicznych, że każdy kolejny krok na drodze innowacyjności jest coraz droższy, wymaga coraz większych sił i środków. W niektórych branżach jest to przyczyną stagnacji.
Nie byłby to pełen zestaw megatrendów, które zdają się determinować naszą przyszłość, gdybyśmy nie powiedzieli o zmianach klimatu, w więc tej upiornej ruletce, w którą gramy, starając się znaleźć optymalny moment transformacji energetycznej i transformacji konsumenckiej. To bardzo trudne i złożone zjawisko, którego różne uproszczenia mają zwracać naszą uwagę na pilność działania. Pracując między innymi dla UN Environment Programme i dla Sekretariatu Komitetu Konwencji Klimatycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych mierzę się z tymi wizjami przyszłości na co dzień, czy to po to, aby przybliżyć klientom przyszłość, którą zdają się nam zwiastować trendy, czy to po to, aby dawać nadzieję na to, że można wbrew tym trendom jakoś odwrócić koło sterowe Titanica i nie wpłynąć na górę lodową. Jednak klimat to tylko jeden element wielkiej układanki, w której mieści się również wzrost zanieczyszczeń, także prognozowany przez autorów “Granic wzrostu” i utrata bioróżnorodności. Problemy wyjątkowo dominujące w Polsce, gdzie pogarda dla środowiska naturalnego i anomia, jeśli chodzi o normy środowiskowe, stały się niestety na przestrzeni ostatnich 30 lat trwałym elementem nowej rzeczywistości, bez związku nawet z tym jak wyglądało to przed transformacją gospodarczą.
Kiedy mówiłem o globalnej klasie średniej to można było domyślać się, że będzie też mowa o malejącym bezpieczeństwie żywnościowym. Przecież wzrost kaloryczności, ale też zmieniające się preferencje żywieniowe sprawiają, że coraz bardziej nadwyrężone ekosystemy coraz trudniej radzą sobie w relacji z gruntami ornymi i hodowlą. Prognozy wynikające chociażby z rozwoju biotechnologii pokazują, że świat można byłoby wyżywić, nikt nie musi głodować. Jednak nawet sezonowe kryzysy mogą być tragiczne. Wyobraźmy sobie, że zamiast inflacji cen konsumenckich żywności na poziomie kilkunastu czy dwudziestu kilku procent, musielibyśmy mierzyć się z sezonowym chociażby skokiem cen niektórych produktów o 100 lub więcej procent, dlatego, że ich nie ma na światowych rynkach. Taki szok byłby trudny do zniesienia dla polskiego konsumenta.
Zbliżam się już prawie do końca mojej litanii żali i długiej listy 13 megatrendów, które zdają się determinować naszą przyszłość. Rosnące napięcia międzynarodowe to megatrend, którego jeszcze dwa, trzy lata temu nie doświadczaliśmy. Dziś jak w zwierciadle stoimy wobec niego twarzą w twarz, a kryzys demokracji i nowe modele rządzenia zmuszają nas do zadania sobie pytania: czy ten megatrend, podobnie jak wszystkie pozostałe, był możliwy do odczytania? Wnioskując na podstawie danych historycznych i stosunkowo trwałego na przestrzeni ostatnich lat okresu pokoju: czy ten trend nie doprowadzi nas do sytuacji, w której nastąpi całkowite rozłączenie demokratycznych mechanizmów władzy oraz mechanizmów zarządzania i kontroli, które będą kształtowane czy to przez algorytmy, czy w inne niedemokratyczne sposoby?
“Nadzieja w mroku”
Wszystko to wydaje się dość makabryczne, jak sądzę, ale wracam do tytułu: “przyszłość zaczyna się tam gdzie kończą się trendy”. Tak więc tam gdzie kończą się trendy znajduje się również jakaś nadzieja na odwrócenie ich biegu, jeśli nie w skali makro, to chociaż w skali mikro – szansa na dobrobyt, szansa na sukces na rynku, na którym działamy, szansa na antycypację zmian i ich umiejętne wykorzystanie czy szansa na uniknięcie zagrożeń, obietnica wykorzystania szans, które powstaną w tych nadchodzących okresach. Rebeka Solnit w swojej książce “Nadzieja w mroku” opisuje to właśnie w inspirujący sposób mówiąc, że nadzieja opiera się na założeniu, że nie wiemy co się stanie, pomimo determinujących to megatrendów czy trendów rynkowych, i że w tej przestrzeni niepewności jest właśnie miejsce na działanie, a więc, że akceptujemy niepewność, która jednak nas nie paraliżuje. Ona nie odbiera nam głosu. Nie wiem czy Rebeka Solnit byłaby zadowolona, ale gdybyśmy w tym cytacie zastąpili słowo nadzieja słowem zarządzanie strategiczne, to mielibyśmy w pewnym sensie wyraz tego co foresight strategiczny oferuje próbując mierzyć się z przyszłością, akceptację tego co jest nieznane lub niemożliwe do poznania, ale jednak też alternatywę wobec fatalizmu i determinizmu.
Obszary, w których szukamy tej nadziei, zwłaszcza jeśli chodzi o foresight technologiczny, często dotykają horyzontu techniki nazywanego deeptechem. Każdy foresighter technologiczny na świecie i wszyscy menedżerowie w przedsiębiorstwie, którzy próbują wykorzystać te metody, szukają w biologii syntetycznej, w sztucznej inteligencji, w technologiach efektywnych środowiskowo sposobów na to, aby wyprzedzić i w pewnym sensie postawić się negatywnym trendom. Jest to niezwykle trudne i za każdym razem przypomina wyprawę na księżyc, w ramach tego co mówiłem już wcześniej o rosnącej, podnoszącej się wciąż poprzeczce i o tym, że każdy następny krok na drodze innowacyjności jest droższy i trudniejszy do osiągnięcia.
Nicola Colin, który zainspirował zarysowanie poniższej macierzy wskazuje, że ten deeptech, a więc ta przestrzeń niepewności technologicznej, w której jest szansa dla zarządzania, to elementy, w których ryzyko rynkowe i ryzyko badawczo-rozwojowe przecinają się.
Czy istnieje jednak alternatywa? Wygląda na to, że trzeba sięgać po te moonshoty. Trzeba szukać nowych rozwiązań na skraju możliwości modeli biznesowych, nowych technologii i produktów czy strategicznych innowacji produktowych. Gdyż inaczej, jak zrealizować nasze wielkie ambicje, które – parafrazując Kennedy’ego – wyznaczają, porządkują nasze wysiłki, które podjęliśmy, aby za nimi podążać i z których nie jesteśmy skłonni zrezygnować? Nie sposób jest takiej arcydzielnej pracy wykonać malując po numerach, tak jak Rembrandt. Malując wyjście straży nocnej nie posługiwał się legendą. Malował od białego zagruntowanego płótna. To wszystko oczywiście ma swoje metody i metodyki, ale zmierzam do sedna i do puenty mojej wypowiedzi. Aby spróbować zawalczyć o sukces w perspektywie strategicznej trzeba dzisiaj dokonać czegoś, co można nazywać psychologicznie reframingiem, zmianą ram widzenia, zmianą założeń co do przyszłości, wyjściem poza determinizm i fatalizm trendów. Aby dokonać zmiany w sposobie myślenia decydentów korporacyjnych, inwestorów czy innowatorów należy wskazać nowe pola działania – mniej polegające na istniejących trendach, a bardziej na przewidzeniu lub postawieniu hipotez odnośnie tego, w którym miejscu mogą one przyspieszyć, w którym miejscu mogą zwolnić, a w którym miejscu mogą załamać się i być zastąpione przez coś zupełnie innego. To o tym właśnie jest foresight. Na oceanie, w którym są prądy stałe, na którym wieją sezonowe lub chwilowe wiatry – wszelkiego typu hypy, fady czy wszelkie inne kategorie, umieć żeglować, umieć wyznaczyć sobie port docelowy i płynąć do niego w miarę konsekwentnie.